Heh, jeśli mam być szczera, to ten rozdział mi wyszedł taki ni w dupę, ni w oko...:P To tak ode mnie, ale ocenę to ja zostawię Wam... A tak btw, to rozdział dedykuję tym razem Lince, bo znów się będzie rzucać:D Nie no żart, miłego czytania!
_________________________________*
-Aeufghwlkeagnmelga! Zginiemy! Już po nas! Zjedzą nas jakieś
wilki! –Zaczął panikować Brad. Wtedy podszedł do niego Joe i dał mu z liścia.
-Uspokój się, co? To nie koniec świata!
-A pan kierowca się nie odezwie nic? –Spytał z ironią Mike,
patrząc na mężczyznę, który właśnie klęczał i oglądał dół samochodu.
-Ah.. A co mam mówić?
Bak przecieka. Nie wiem jak to się stało.. Cholera, a sprawdzałem jeszcze przed
samym wyjazdem cały autobus.. –I zaklął cicho pod nosem.
Shinoda zmierzył go jeszcze podejrzliwym wzrokiem i odwrócił
się do reszty.
-Spróbuję jeszcze zadzwonić do Ricka… -Powiedział i
wyciągnął z kieszeni telefon.
Na dworze zaczynało robić się coraz chłodniej. Na niebie co
jakiś czas przeleciał nietoperz, czy ptak.
Mike wyciągnął rękę z telefonem do góry i zaczął łazić to
tu, to tam.
-Cholera, zasięgu nie ma! –Krzyknął do nich.
-A pan nie ma jakiegoś radia, żeby się z kimś skontaktować?
–Spytał Brad, patrząc na kierowcę. Ten pokiwał przecząco głową.
-Dziwne.. –Powiedział niedosłyszalnie Shinoda, gdy już się
do nich zbliżył.
Robert spojrzał tylko na niego i wzruszył bezsilnie
ramionami.
-Lepiej wejdźmy do środka, bo się przeziębimy. –Zaproponował
Adam i wskazał ręką na wejście do autobusu. -Będę próbował się jeszcze do kogoś
dodzwonić..
-Ja wam mówię.. –Zaczął Brad. –Zginiemy tu.. Dobrze, że
chociaż wydaliśmy już z kilka płyt, to może tak łatwo o nas nie zapomną…
Rok 1996...
Rok 1996...
-Chłopaki, proszę, pomóżcie mi!
-Co my ci poradzimy? –Spytał Spike kreśląc coś na zeszycie.
Właśnie siedzieli w niewielkiej knajpce i czekali na
zamówienie.
-Przez Joe’go jestem umówiony na sobotę z… z… -Przełkną
głośno ślinę i zakrył twarz dłońmi. –Z Anette..
-Hehe lepszy rydz, niż nic. –Zaśmiał się Hahn.
-Jak ci zaraz przyłożę, to zobaczymy, czy to będzie nic!
–Pogroził mu pięścią Delson.
-Chłopaki, uspokójcie się. Nie da się tego jakoś odwołać?
–Spytał Mikey, przeglądając menu.
-Albo w ogóle nie przyjdź w sobotę. Pomyśli, że ją olałeś i
da ci spokój. –Zaproponował Rob.
-Niezły pomysł.. hmm..
-Tak, ale później złapie go na jakiejś przerwie i będzie się
dopytywać, czemu nie przyszedł. –Dodał Dave.
-Oo nie.. –Jęknął Brad i walnął głową o blat stolika.
–Jestem skończony..
Mike wyciągnął rękę i poklepał go po plecach. Później na nią
spojrzał i wytarł szybko o spodnie.
-Brad, nie będzie tak źle. –Powiedział. –Udawaj
niezainteresowanego, to zawsze działa!
-Patrzcie, jaki znawca się znalazł! –Zakpił Joe.
-Wal się. –Prychnął Shinoda. –Może nie jestem jakimś znawcą,
bo sam laski nie mam, ale.. mój brat ma niezłe powodzenie i czasem trochę
opowiada, więc wiem.
-Skoro zahaczyliśmy o temat twojego brata to.. –Zaczął Dave.
–Córka brata mojej mamy koleżanki…
-Możesz po angielsku? –Spytał Mike, chyba nie zrozumiawszy
do końca o kogo chodzi.
-Noo… Moja mama ma koleżankę, ta koleżanka ma brata i ten
brat koleżanki ma córkę..
-Aha, jasne… -Pokręcili wszyscy głowami, jakby od początku
wiedzieli o co chodzi.
-I ta córka się zakochała w twoim bracie, hehe. –Dokończył
Farrell.
-Woah, to ładnie. –Gwizdnął Rob.
-Jak twój brat to robi –Spytał Brad i
spojrzał z wielkimi oczami na Shinodę.-Że ma takie wzięcie??
Ten tylko wzruszył ramionami i wbił wzrok w stół.
Wtedy podeszła kelnerka z tacą. Postawiła im na stole napoje
i odeszła. Hahn jeszcze spojrzał za nią i zaraz odwrócił się do reszty.
-Ej, Joe! Ja zamawiałem colę! –Powiedział Phoenix,
wydzierając Koreańczykowi szklankę z dłoni.
-Wcale niee! Ty zamawiałeś wodę! –Zachichotał Hahn i
podniósł napój wysoko, tak by David nie mógł dosięgnąć.
-Po jakiego grzyba miałbym zamawiać wodę! Joe, ćwoku, oddaj
to!
Wszyscy zaczęli się śmiać.
-No, a wracając do tematu twojego brata.. –Zaczął Brad. –To
on przypadkiem nie chodzi z tą.. jak jej tam..
-Elisabeth..? –Spytał Mike.
-Niee..
-Amy? –Zaproponował Rob, siorbiąc sok pomarańczowy.
-Niee..
-Donna?
-NIE! –Warknął w końcu Delson. –No taa… ewnjfdigjdfpogisdvl
-PO ANGIELSKU! –Ryknął Joe i oddał w końcu Farrellowi colę.
-Z Anną!
-Jaką Anną? –Wzruszył się lekko Spike i spojrzał uważnie na
przyjaciela.
-Jak jej tam..
-O nie, znowu zaczyna.. –Jęknął Dave. –Brad, proszę cię!
-Lovejoy! No właśnie, wiecie o kogo… -I zanim dokończył
wszyscy krzyknęli chórem:
-CO?!
-Ej, czemu się na mnie drzecie? –Spytał przestraszony Delson
i odsunął się od nich. –Przecież to nie ja z nią chodzę!
-Chwila, chwila…! –Przerwał Shinoda lekko zdenerwowany. –Jak
to.. Powiedziałeś, że… Mój brat, Jason, tak? Chodzi z Anną… Lovejoy?
-No chyba..
-Czemu nic wcześniej nie mówiłeś?! –Warknął z wyrzutem
pół-Japończyk i o mało co nie przewrócił swojej coli.
-Bo niedawno się dowiedziałem!
-Skąd? –Spytał tym razem Bourdon i poprawił okulary, które zsuwały
się z jego nosa, pod wpływem nagłych niekontrolowanych odruchów.
Wszyscy spojrzeli uważnie na Delsona.
-Słyszałem jak gadał na przerwie z Martinem, wiecie, tym z
klubu sportowego, że wyrwał nową laskę i powiedział jej nazwisko.
-O choinka… -Szepnął raczej do siebie Joe i łyknął trochę
napoju.
Oczy tym razem skierowały się na Mike’a. Ten otworzył usta,
jakby chciał coś powiedzieć, a potem zamknął chyba jednak zrezygnowawszy. Gapił
się tępo w stolik.
-Hej, Spike.. Nie przejmuj się. –Pocieszył przyjaciela Dave.
-Taa.. –Wyjąkał cicho w odpowiedzi i zapanowała cisza,
przerywana tylko nierównym siorbaniem to Joe’go, to Roba.
Brad westchnął ciężko i spojrzał na przyjaciela, który
wyglądał jakby go coś potrąciło.
-Chyba nieźle się napaliłeś na tą laskę..
-Wiecie co –Zaczął Shinoda i wstał. –Ja.. muszę już iść.
-Ej, ale nie wypiłeś jeszcze swojej coli. –Zauważył
oczywiście Joe i wskazał ręką na napój.
-Weź ją.
Hahn uśmiechnął się zwycięsko i przysunął colę do siebie.
-A co z dzisiejsza próbą? –Zapytał Rob, patrząc jak Mike
zakłada kurtkę. Reszta przytaknęła.
-Odpuśćmy ją sobie. Zresztą Mark chyba nie ma zamiaru się
zjawić na najbliższych próbach. I chyba.. znalazł sobie nowych znajomych. –Tu
wskazał głową za okno. Wszyscy wyjrzeli i zobaczyli Wakefielda z grupką trzecioklasistów.
–Na razie chłopaki..
Rzucił Shinoda i szybko wyszedł.
-Biedny Mike… -Powiedział Brad, odprowadzając przyjaciela
wzrokiem do drzwi, póki w nich nie zniknął. –Nie dość, że zespół nam się
rozpada, to jeszcze to z Anną..
-Ciekawe jak długo to wszystko wytrzyma. –Dodał Dave i
zamieszał szklanką.
***
-Chester! Wstawaj debilu!
-C-co…? –Chłopak przetarł zaspane oczy i ujrzał twarz
swojego brata. –Co kurwa chcesz?
-Też się cieszę, że cię widzę kochana siostro, ale mam dla
ciebie smutne wieści.
-Jakie? –Bennington wstał i przetarł oczy, żeby lepiej
widzieć znienawidzoną twarz brata.
-Znalazłem ci pracę! –Wymachnął mu jakimś świstkiem przed
oczami.
-Jak to?
-Tak to. Twoja dziewczyna prosiła mnie o pomoc i ja, taki
wspaniały i wielkoduszny brat z chęcią pomogłem!
-Wal się. –Wziął od niego karteczkę i zaczął czytać.
-Nie no, nie ma sprawy! –Odpowiedział wywracając oczami Brian
i podszedł do drzwi. –A tak w ogóle to chodź na śniadanie. Twoja laska robi
pyszne naleśniki! Ja już zjadłem chyba z tuzin.
-Yhym… -Bennington mruknął jeszcze zaspany i powoli wstał z
łóżka. –Chyba sobie żartuje, że będę pracował w Burger Kingu jako kelner…
Zmiął karteczkę i wrzucił ją do kosza. Wyjął z szafki stare,
poprzecierane spodnie i włożył je na siebie.
-Gdzie reszta mojego pieprzonego rodzeństwa? –Spytał,
wchodząc do kuchni, gdzie siedzieli Sam i Brian.
-Tobi jest na treningu z siatkówki, a Marie u koleżanki. –Wytłumaczył
starszy Bennington, po czym włożył duży kawałek naleśnika do buzi.
Chester odburknął tylko coś niezrozumiałego i podszedł do
Samanthy.
-Hej.. –Przywitał się z szerokim uśmiechem, po czym
delikatnie pocałował ją w malinowe usta.
-Hej. –Odpowiedziała i odwzajemniła uśmiech. W jej oczach
chłopak dostrzegł jednak smutek. Domyślał się, czym to było spowodowane, ale
nic nie powiedział, ignorując to.
Usiadł do stołu, naprzeciw brata i nałożył sobie porcję
naleśników.
-I jak praca? –Spytała dziewczyna, wstając od stołu, by
przełożyć smażącego się na patelni naleśnika. –Podoba się?
-Chyba sobie jaja robicie. –Wypalił. –Nie będę pracował w
żadnej śmierdzącej knajpie.
-To nie jest knajpa. –Zaprotestował ostro jego brat. –Żadna praca
nie hańbi, jeśli przynosi jakieś zyski.
-Taa..
-Chester, nie chcemy zrobić ci na złość, tylko pomóc. Lepsze
to niż nic. –Wytłumaczyła Sam.
-Nie ma mowy…
-Chester, ale..
-Nie ma żadnego „ale”! Nie zmusicie mnie, żebym tam poszedł.
–Przerwał dziewczynie, po czym szybko wstał od stołu nie dokończywszy naleśnika
i wyszedł szybko z kuchni, lekko zdenerwowany. Nie będą mu przecież mówić co ma
robić. Sam doskonale sobie poradzi, a oni nie musza mu szukać żadnej pracy.
Dziewczyna pokręciła tylko ze zrezygnowaniem głową i głośno westchnęła.
-Taki jest już ten nasz Chester.. –Zaczął Brian jeszcze
przeżuwając. –Nie da dojść do słowa i nic sobie wytłumaczyć. Na swoją szkodę.
-Tak.. Boję się o niego i jego przyszłość. Ostatnio miewa jakieś
dziwne napady. Nie można w ogóle z nim porozmawiać, bo zaraz staje się
agresywny. Nie chce ze mną porozmawiać, tylko zbywa mnie krótkimi
odpowiedziami. Nie mam już sił…
Rok 2007...
Rok 2007...
-Wydaje mi się… -Zaczął Shinoda z dziwną nutką
tajemniczości. –Że to nie przypadek.
-Jak to? –Spytał Dave, siedząc naprzeciw niego.
-Uważasz, że to jakiś podstęp? –Wywnioskował Chester. –Stary,
nie przesadzasz trochę…
-Nie! Od początku ten kierowca wydawał mi się jakiś
podejrzany. –Zniżył ton i spojrzał na przód autobusu, gdzie siedział facet.
Adam był wciąż na zewnątrz. –Ten pierwszy raz, gdy nas zobaczył… Ten dziwny
wyraz twarzy, gdy na nas patrzył.. To musi być jego sprawka, ale jeszcze nie
wiem jakie on ma z tego korzyści.
-Naczytałeś się za dużo komiksów. –Skwitował wszystko Phoenix.
–A myślałem, że to Joe jest najdziwniejszym członkiem zespołu…
-Ej! –Warknął Hahn, przeżuwając kolorowe żelki.
-Oj no nie wiem… -Powiedział Bennington z takim wyrazem
twarzy, jakby sam nie wiedział co o tym myśleć. –Wiecie co, jest już późno.
Kładźmy się lepiej spać, bo zaczynamy już bredzić od rzeczy.
Bourdon spojrzał na zegarek i pokiwał głową.
-Jest już dobrze po 23…
Nagle coś niewielkiego walnęło w szybę.
-Boże Chryste Jezu! –Złapał się za serce Brad i odskoczył
jak poparzony.
-Spokojnie, to tylko nietoperz. –Uspokoił go Rob.
Reszta też wyglądała na lekko przestraszonych, ale wszyscy
siedzieli cicho.
-Chester ma rację, lepiej idźmy spać, bo stajemy się już
trochę paranoiczni.
Wszyscy się zgodzili i po 20 minutach każdy już spał u
siebie na miejscach. Każdy oprócz Mike’a. Shinoda siedział w ciszy i
nadsłuchiwał. Jedyne co słyszał to chrapiący przyjaciele i Joe od czasu do
czasu mówiący coś przez sen. Było już naprawdę zimno. Przy każdym wydechu
widział białą parę, wydobywającą się z jego ust i po chwili rozpływającą się w
powietrzu. Mężczyzna nakrył się kocem pod samą brodę. Wszędzie było ciemno i
zimno. To, że stali na jakimś pustkowiu, Bóg wie gdzie nie napawało go
szczęściem, ani spokojem, wręcz przeciwnie. Czuł dziwny niepokój.
Nagle coś usłyszał. Coś z zewnątrz. Jakby czyjś oddalony
głos. Znieruchomiał na chwilę i nasłuchiwał. Tym razem nie usłyszał już nic.
Może to tylko wyobraźnia płata mu figle i już zaczyna bzikować? Takie „wycieczki”
źle mu robią… Wtedy poczuł, że coś napiera na jego pęcherz. To był wyraźny znak,
że musi wyjść. Było zimno, więc niezbyt mu się chciało, ale z każdą chwilą czuł
coraz większy ciężar w pęcherzu.
-Nie wytrzymam…. –Wyszeptał do siebie. Zacisnął zęby i
próbował spać, ale się nie udawało.
Teraz musiał podjąć trudną decyzję. Zmarznąć bardziej, ale
sobie ulżyć, czy siedzieć pod ciepłym kocem z pełnym pęcherzem?
Po chwili wstał i rozejrzał się. Wszyscy spali. Nie było
tylko Adama. Poczuł wtedy dziwny lęk i niepokój. Gdzie on mógł być o tej porze?
Przeszedł przez autobus starając się nikogo nie budzić i
przycisnął zielony guzik. Drzwi parsknęły, po czym powoli się otworzyły.
Shinoda wyszedł na zewnątrz i poczuł, że ogarnia go jeszcze gorsze zimno, niż w
autobusie. Czuł, że ręce same się telepią. Wszędzie było ciemno, więc nie
widział wiele. Trochę było to przerażające. Dostrzegł w pobliżu jakieś niewielkie
krzaki i postanowił tam załatwić swoją potrzebę. Rozejrzał się uważnie dookoła
i niepewne ruszył w ich stronę. Ciągle mu się zdawało, że coś słyszy, ale już
nie wiedział, czy to on sobie to wymyśla, czy naprawdę coś słyszy. Podszedł do
krzaków i już chciał rozpinać rozporek, gdy nagle poczuł, że ziemia pod jego
stopami się osuwa i zaraz runął na ziemię, w jakiś dół.
-Cholera! –Wypluł z ust trochę piachu. Nagle poczuł, że coś
ciepłego łapie go za kostkę...
/ Angel.Park
O Matko Boska, nie! Biedny Mike, Chestera też mi szkoda. I co zrobi Joe jak mu się żelki skończą. Atsd, uratowałaś mnie od niehybnej śmierci z nudów, przez fizykę. Jezu, jakie to opowiadanie jest świetne. Jakby ci się nudziło, to zajrzyj czasem:
OdpowiedzUsuńonlymy-way.blogspot.com
Pozdrawiam i życzę weny. A i jeszcze: kiedy następny? :D
Haha nie wiem jeszcze:D Może jak "zwykle" w następną sobotę:)
UsuńO jejciu. Brad panikujący, rozbawił mnie do łez i te zawołania : O Jezu Chryste! etc. ale... z drugiej strony jak widzę Joe'ego, to... brakuje mi słów.
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie, co tak właściwie robi na zewnątrz Adam, a może to on jest tym domniemanym sabotażystą?
Czekam na kolejny i zapraszam na mojego nowego bloga: dreaming-diaries.blogspot.com
Dzięki za dedykację, ale ja nie jestem homoseksualistką i nie musisz pisać mojego nicka tak kolorowo XD Mnie się tam podoba, jak zwykle przesadzasz :3 Rozwaliło mnie jak Brad "Boże Jezu Chryste" XDD I to niesamowite jak jestem podoba na Joe'go... Też ciągle jem, wyrywam i wymuszam żarcie od innych i dojadam słodkości XDDDDDDD
OdpowiedzUsuńPanikujący Brad? Lubię to :D
OdpowiedzUsuńHeej . :D wpadłam na twój blog nie dawno i nadrobiłam wszystko . :D uwielbiam go . *_* wszystko mnie w nim ciekawi.. jesteś świetna w pisaniu . :D daaj mi trochę tego talentu ! :D
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie co złapało Mike'a ..? ;p . Czekam na następny :) . Zapraszam również na blog, który prowadzę z kumpelą . dopiero zaczynamy i liczymy na szczere komentarze . ;D http://unicorns-and-lollipops-linkin-park.blogspot.com/
Przepraszam za spore opóźnienie! :c
OdpowiedzUsuńAle już jestem i komentuję - lubię Twoje dialogi i sposób przedstawienia postaci. Wszystko jest takie lekkie, płynne i dobrze się czyta. :) No i widać po tym, że masz poczucie humoru!
No i ciekawa jestem ostatniej akcji. Co takiego zaatakowało Mikey'a? :D No cóż, przekonam się (oby niedługo).
No i zapraszam - W KOŃCU na kolejny rozdział bennody. :)
I poza tym założyłam nowego bloga, jeśli jesteś zainteresowana to zapraszam. Adres znajdziesz w moim nowym poście na bennodaforeverinourhearts
Nowiutki rozdział, zapraszam!
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy rozdział . ;D
OdpowiedzUsuńLubię ten twój popaprany Linkinowy świat ;) Biedaki uwięźli w tym busie i Mike!!! Bieeedny Mike
OdpowiedzUsuńNowy na: nightrain-to-sunset-strip.blogspot.com
Jestem szybka!! xD Rozdził fajny: panikujący Brad, popsuty bus i jeszcze biedny Mike. Mam nadzieję, że ten ktoś, kto za nim stał, to nie człowieczek z Piły... Zapraszam do siebie :D
OdpowiedzUsuńHejka, nominowałam Cię do Versatile Blogger Award ;) http://in-pieces.blog.pl/2013/04/16/versatile-blogger-award/
OdpowiedzUsuńNominowałam cię do Versatile Blogger Award, ale nie wiem o co w tym chodzi xD
OdpowiedzUsuńhttp://so-i-am-breaking-the-habit.blogspot.com/2013/04/versatile-blogger-award.html
Nominowałam was do Versatile Blogger Award!
OdpowiedzUsuńHej :) Nominowałyśmy Cię do Versatile Blogger Award :) ~ChazzyChaz ♥
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do VBA :)
OdpowiedzUsuńNowy, zapraszam!
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy: lost-in-your-mistakes.blogspot.com
OdpowiedzUsuńHej, mam pytanie . : ) . Jak zrobiłaś nagłówek < w sensie zdjęcie > bo my próbujemy i nam nie wychodzi na całym .. pomogłabyś ? :)) . Chazzy ♥
OdpowiedzUsuńU mnie nowy :) in-pieces.blog.pl
OdpowiedzUsuńCześć,
OdpowiedzUsuńMam pytanko czy to piosenka "It's hard to say goodbye" jest LP bo ja jej nie znam
Pozdrawiam Ewa