sobota, 13 lipca 2013

KONIEC

Tak jak zapowiadałam, zamykam bloga. Oficjalnie. Wasze będę nadal czytać i komentować, ale jeśli chcecie, możecie mnie informować przez stronkę na Facebooku https://www.facebook.com/lubielinkinpark?ref=tn_tnmn, Twitterze: https://twitter.com/opetalmnielp lub pisząc pod tym postem. Mam zamiar jeszcze kiedyś wrócić, więc szybko o mnie nie zapominajcie;)
Dzięki za wszystko, do zobaczenia!

I taki bennodowy uścisk w nawiązaniu do sytuacji, na pożegnanie;)

/ Angel.Park

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział 13:"Jestem Jeff Blue"

1997 r.
-Odchodzę.
-Co?!
-Sorry, chłopaki, ale nie widzę w tym już najmniejszego sensu. -Mark machnął niedbale ręką, po czym wsadził ją w kieszeń. -Tym razem na poważnie.
-Stary, ale my nie mamy wokalisty! Nie rób tego. Niedługo ma się z nami skontaktować Jeff Blue! -Delson wyrzucił ręce w powietrze, widząc już u Shinody minę, która wskazywała na to, że pół-Japończyk nie ma ochoty toczyć dalej tej dyskusji.
-I tak, kurwa, nic z tego nie wyjdzie! Myślicie, że z takim gównem zajdziemy gdziekolwiek?! -Warknął Wakefield.
Chłopaki zmarszczyli czoła, mocno urażeni tym co powiedział.
-Kiedyś mówiłeś co innego. -Powiedział David, opierając się o ścianę. -Mówiłeś, że ci się podoba, że na pewno nam się uda. Gdzie jest ten dawny Mark?
-Daj spokój.. -Chłopak wziął oddech. -Spadam. Umówiłem się z Mary Thomson. Cześć!
Wakefield odwrócił się i wyszedł, trzaskając drzwiami.
-Czy mi się zdaje, czy on ma do nas pretensje za to, że odchodzi? -Zagadnął Joe.
-Raczej za to, co robimy. -Dopowiedział Shinoda z poważną miną, wciąż wpatrując się w drzwi, za którymi zniknął wokalista.
-Pierdolić to. -Delson rzucił się na kanapę. -Damy radę bez niego. Znajdziemy nowego wokalistę!
***
-To będą najlepsze urodziny w moim życiu! -Krzyknął Chester. -Tak się najebię, że nie będę nawet pamiętał jak się nazywam, a co!
-Cóż za życiowy cel. -Samantha uniosła brew i wyjrzała zza gazety. -Bo rzadko to robisz.
-Daj spokój, kochanie. -Bennington przytulił ją od tyłu. -Dobra, ja spadam, bo za 15 minut zaczynam pracę.
-Bądź grzeczny! -Krzyknęła, gdy chłopak stał już przy wyjściu.
-Zawsze jestem. -Puścił jej oczko i wyszedł.
-Ohh, zima i wiosna.. -Zaczął nucić po drodze. -Idą... ramię w ramię. Tadada...Tak jak..mhmm.. moja miłość i ból... nananaa... -Kopnął jakiś kamień, który leżał po drodze i włożył ręce w kieszenie spodni, wymyślając to kolejne słowa do tylko sobie znanej melodii. -Jak myśl o... o tobie. Cholera, zaraz napiszę piosenkę. -Zaśmiał się pod nosem.
Nagle zadzwonił telefon.
-Halo?
-Cześć! Ty jesteś Chester Bennington?
Chłopak stanął lekko skołowany na chodniku.
-Eee... a kto mówi?
-Jestem Jeff Blue.
-Nie znam.
-Domyślam się. Słuchaj, jedna fajna kapela, szuka  wokalisty i..
-Ee słuchaj, Joff...
-Jeff.
-Jeff, Joff, cokolwiek. Ja mam już kapelę i nie szukam drugiej, a zresztą nie lubię jak ktoś sobie robi ze mnie jaja, nara. -I natychmiast się rozłączył.
-Idiota. -Rzucił do siebie i schował telefon do kieszeni. -Myśli, że dam się nabrać na jakieś gówno.
Zaczął iść dalej i po chwili zobaczył przed sobą znajomy budynek Burger King...
Rok 2007...
-Zostaw to. -Mężczyzna spojrzał na żonę. -Powiedziałem: zostaw to!
-Nie! -Krzyknęła prawie desperacko. 
-Kobieto, chcesz się pociąć?! Zostaw tą marchewkę. -Podszedł do niej i złapał za rękę, po czym wyrwał z niej nóż.
Anna zaczęła płakać.
-Boże, Mike... Nie mogę już znieść tego czekania... -Odwróciła się do niego i wtuliła wypłakując w jego koszulkę litry łez.-Drugi dzień.... 
-Spokojnie, policja zadzwoni jeśli go znajdą, a na pewno to zrobią. -Przytulił ją do siebie i pocałował delikatnie we włosy.
Było ciężko. I to bardzo, ale nie chciał się załamywać przy żonie, bo ona była już na skraju wytrzymałości. Starał się być silny, ale pomału wszystko go przerastało... Nie mógł nic zrobić, żeby odnaleźć Otisa. Szukali go wszędzie z Anną i jedyna nadzieja pozostała w policji.
-Usiądź, zaparzę ci melisy. -Pchnął ją lekko ku stołowi.
Kiwnęła głową i powoli ruszyła. Czuła jak całe jej ciało drży. O tej porze Otis jadłby już śniadanie.. Siedzieliby razem w kuchni i wszystko byłoby w porządku. To jej wina i tylko jej. Jak mogła na to pozwolić?
Wyjrzała przez okno z utęsknieniem, jakby chcąc ujrzeć tam małego Otisa zmierzającego jakimś cudem w stronę domu. To niemożliwe,  on jest jeszcze mały. Ledwo sam chodzi... Nagle ujrzała zajeżdżający wóz policyjny. Coś ścisnęło ją za serce.
-Mike, policja! -Jej źrenice natychmiast się rozszerzyły i ogarnęła ją jeszcze większa fala paniki. -Mieli zadzwonić jeśli go znajdą! Mieli zadzwonić!
-Anna, spokojnie! -Podszedł szybko do okna i wyjrzał. Z samochodu wysiadło dwóch mężczyzn w mundurach. 
-Mieli zadzwonić, jeśli wszystko będzie w porządku! -Zaczęła płakać. -Po co przyjechali?! Nie, tylko nie mój Otis!
-Uspokój się! -Potrząsnął nią lekko i w tym momencie usłyszeli dzwonek do drzwi. W jednakowym czasie ruszyli do nich pędem. 
Kobieta przyłożyła dłonie do ust, zaciskając mocno powieki.
-Dzień dobry. -Przywitał się policjant, gdy Shinoda otworzył drzwi.
-Dzi-dzień dobry. -Odparł z miną świadczącą o tym, że ten dzień jednak wcale nie jest taki dobry.
-My w sprawie..
-Domyślamy się. -Przerwała szybko Anna. -Co z... Otisem? -Spojrzała na niego ze strachem.Czuła, że za chwilę zemdleje. Nogi były jak z waty, więc złapała szybko ramienia męża.
Policjant westchnął ciężko, po czym powiedział:
-Otis jest...
Rok 1996...
-Jeff! Siema.
-Cześć, ludzie. -Przywitał się, wchodząc do pokoju Shinody. -To tutaj się ulokowaliście.. -Rozejrzał się.
-Taa.. mamy nadzieję, że tylko tymczasowo. -Odparł Mike z uśmiechem. -Co tam, masz coś dla nas?
-Na razie nic. Dostałem namiary na niezłego wokalistę, ale chyba nie jest chętny. -Westchnął wzruszając bezsilnie ramionami.
-Lepiej, żeby ten bambus się namyślił. -Rzucił Hahn, jedząc chipsy serowe i popijając colą. -Nie wie, co traci!
Rob tylko burknął coś niezrozumiałego i usiadł na kanapie.
-Emm, to pokażcie mi jakieś nowe nagrania. -Przerwał niezręczną ciszę Blue i Shinoda natychmiast odpalił kompa.
Po 15 minutach przesłuchiwali trzecią piosenkę.
-I jak? -Spytał Brad, wbijając wzrok w Jeffa, który ze skupieniem słuchał i bujał delikatnie głową do rytmu.
-Niezłe..
-Tylko niezłe? -Delson wciąż świdrował go spojrzeniem.
-Tak. -Tym razem mężczyzna przeniósł wzrok na Shinodę, który był lekko zdenerwowany. Wciąż przygryzał wargę i miał minę zbitego pieska. Wyglądał jakby miał za chwilę zejść z tego świata.
-Ej, ludzie, spokojnie. -Podniósł ręce w geście uspokojenia ich. -Nie spinajcie się tak.
-To jest dla nas bardzo ważne. -Powiedział poważnie Mike. -Więc chcemy wiedzieć na czym stoimy.
-No doobra. -Zaczął bardziej rzeczowym tonem i wyprostował swoją koszulę, która lekko się wymięła. -Trochę poprawiłbym coś w tej piosence. -Wskazał na monitor, pokazując "Soundtrack 7". -No i ewentualnie w tej. Tą akurat bym wydłużył, ale wyrzuciłbym ten wers, gdzie jest ta wzmianka o panice. Coś mi tam nie pasuje.
Po 10 minutach krytyki chłopaki stali z opadniętymi szczękami.
-To teraz nie zostawiłeś na nas suchej nitki. -Skwitował wszystko Joe. -Koleś, przyczepiłeś się każdej piosenki!
-Więc to oznacza, że... -Zaczął Shinoda z przerażeniem w oczach.
-Że was biorę! -Wyszczerzył się Jeff, wstając.
Wszyscy zrobili miny jakby właśnie stał przed nimi nago.
-Ale..
-To, że zjechałem trochę wasze piosenki, nie znaczy, że mi się nie podobały. Macie, chłopaki coś w sobie o to mi się podoba. Mam zamiar wydać na was każdy możliwy grosz i mam nadzieję, że się nie zawiodę. -Mrugnął do nich i wyszedł.
-Słyszeliście to?! -Pisnął cicho Brad.
Wszyscy rzucili się na siebie ze śmiechem.
-Będziemy bardziej sławni niż Metallica! -Wrzasnął z radością Dave.
__________________________________*
Tak, wiem, że krótkie, ale chyba się wypaliłam, i jak już wspomniałam w poprzednim rozdziale niedługo to zakończę. Jednak nie sprostałam zadaniu. Nie wiem kiedy, ale mam nadzieję, że wkrótce. Trochę się przywiązałam do tego bloga i niełatwo jest tak nagle zamknąć jakiś tam rozdział w swoim życiu, ale nie ma rzeczy niemożliwych. Zaczęłam/ zaczynam/ zacznę nowe opowiadanie i wciąż coś tam zmieniam, żeby było jak najlepsze i tym razem nie popełnię tego samego błędu co z tym. Najpierw napiszę je całe, a potem dopiero będę publikować. Tak więc, dzięki za tyle wyświetleń i wielkie dzięki dla wszystkich czytających!:)
Much love, 
Angel.Park

sobota, 18 maja 2013

Rozdział 12:"Tego kwiatu jest pół światu"

Na specjalną prośbę Grey.Cloud trochę więcej Grey Daze.:)
___________________________________*
Rok 1996…
-I raz, i dwa, i raz, dwa, trzy!
W pomieszczeniu rozległ się głośny dźwięk perkusji, a potem gitary elektrycznej. Wszystko aż drgało od mocy, z jaką wydobywała się muzyka z głośników. To, że huczało w uszach, dawało jeszcze większego powera, aż chciało się skakać.
-Mike! –Wrzasnął Brad na całe gardło, by przekrzyczeć muzykę.
-Co? A tak… -Shinoda szybko złapał mikrofon i z opóźnieniem wszedł na swoją partię.
Chłopaki przestali natychmiast grać i spojrzeli na niego z wyrzutem.
-Spike! Robimy to już 53 raz! –Powiedział Joe, zdjąwszy słuchawki.
-Taa… już mi ręce wysiadają. Prawie ich nie czuję. –Dodał Bourdon i rzucił pałeczki na ziemię, które poturlały się, aż pod nogi Mike’a.
 Ten spuścił głowę i siadł na podłodze wyczerpany. Przetarł twarz rękoma i oparł ją o nie.
-Przepraszam chłopaki.. Rozkojarzyłem się. –I podniósł jedną pałeczkę, po czym zaczął ją obracać, jakby sprawdzając jej strukturę.
-53 raz! –Dodał Dave i zdjął gitarę. Na jego ramieniu został czerwony ślad po pasku, na którym wisiała.
-Mike, o co chodzi? –Spytał Brad i podszedł do przyjaciela.
-Nie wiem. Mam już tego wszystkiego dość. Dzisiaj ledwo dałem radę przyjść na próbę. Mama jest poważnie chora, Mark też pakuje się ciągle w jakieś kłopoty przez co ciągle nie ma go na próbie i jeszcze… -Tu urwał. Ugryzł się w język i przeklął w duchu.
-Anna. –Dokończył za niego Delson.
Shinoda mocniej ścisnął pałeczkę, aż poczuł w palcach lekki ból.
-Nawet nie chciała dziś ze mną porozmawiać na przerwie. –Prychnął ze złością i wyrzucił pałkę w kąt, gdzie znów się odbiła i poturlała się prosto do Roba. Ten podniósł ją i wsadził na wszelki wypadek w kieszeń.
-Słuchaj, nie przejmuj się nią. –Zaczął niepewnie Dave.
-Tego kwiatu jest pół światu. –Rzucił Hahn, przekręciwszy powiedzenie nieco i sięgnął po batona, który leżał na szafce z lewej. Zaczął go rozpakowywać. –Jak nie ta, to inna.
-Ale ja nie chcę innej, nie rozumiecie?! –Tym razem Mike wrzasnął i wstał z ziemi tak gwałtownie, że o mało nie uderzył czołem o brodę Delsona. –Ahh..
Podszedł do ściany i uderzył w nią z całej siły pięścią. Nie poczuł bólu. Dzięki temu jego złość choć w połowie wyparowała razem z uderzeniem, któro zostawiło małe wgniecenie w betonie.
-Ktoś nam się tu chyba poważnie zakochał.. –Phoenix poruszył śmiesznie brwiami i zagwizdał.
-Idź do domu, stary. Prześpij się, zjedz coś. –Do czarnowłosego podszedł Brad i poklepał go przyjacielsko po ramieniu. –Nie myśl o tym całym gównie, które ciągle nas otacza.
-Brad, jakie słowa. –Zaśmiał się cicho Joe, gryząc czekoladowo-orzechowego batonika. –Poezja…
-Jest już późno.
-Ale..
-Spokojnie, spakujemy sprzęt. Idź do domu. Porozmawiaj z Jasonem o Annie. –Dodał Rob z uśmiechem. –Może to nie jest na poważnie..
-Mam taką nadzieję.
***
-Chester, prosimy, wróć..
-Wal się.
-Chester!
-Co?!
Chłopaki stali właśnie przed domem Beyersa. Wszyscy z uwagą wpatrujący się w naburmuszonego Benningtona.
-Słuchaj, wiem, że mieliśmy trochę sprzeczek, ale.. myślę, że to nie powód, żeby zaraz odchodzić…hm?
-Wyciągnęliście mnie z domu tylko po to, aby poprosić mnie o powrót do zespołu? –Zmarszczył brwi. –I to jeszcze kiedy wcale nie powiedziałem, że z niego odchodzę?
Reszta Grey Daze spojrzała po sobie z lekko zakłopotanymi minami.
-Yy.. no wiesz.. –Podrapał się po głowie Bobby, po czym dokończył. –Myśleliśmy, że po ostatniej kłótni zechcesz odejść.
-Na to wygląda, że to WY chcecie, żebym odszedł. –Chłopak wskazał na nich palcem, a potem na siebie. –I chcecie pokazać, że się mylę, zachęcając mnie do powrotu do zespołu.
Sean uniósł brwi.
-Stary, nie gadaj głupstw.. –Machnął ręką. –Po prostu już się nie kłóćmy..
Przez chwilę zapanowała cisza.
-Hmm.. –Chester zaczął udawać, że się zastanawia. –Okey.
Wszyscy odetchnęli z ulgą.
-No to chodźmy na próbę! –Zawołał ochoczo Mace z wielkim uśmiechem.
***
-Wszystko podłączone? –Spytał Sean, upewniając się zanim zaczną.
-Taa.. jedziemy! –Powiedział Chester i po kilku sekundach rozbrzmiały pierwsze dźwięki piosenki. Piosenki, do której sam napisał tekst.. Nad którą siedział godzinami, czasem nie przesypiając nocy, by tylko upewnić się, że jest skończona.
Zaczął śpiewać. Najpierw delikatnie, spokojnie, zmysłowo..
Nakłuwaj mnie, spraw, żebym czuł się prawdziwy
Torturuj mnie, przeciągnij mnie pod sobą 
Fala podnosi mnie na górę i zrzuca 
Fala sprawia, że się zamykam
Po czym przeszedł prawie do ryku, dając upust swoim emocjom. Czuł każdy dźwięk, każde słowo. Może dlatego, że jest to o nim? Chłopaki o tym nie wiedzą i on też nie byś świadomy tego, pisząc tą piosenkę. Dopiero gdy prześpiewał ją kilka razy zrozumiał, że to po prostu on. Jego życie.
Życie jest zbyt krótkie by być odurzonym
Życie jest zbyt krótkie by być przeciąganym
Proszę traktuj mnie jakbym był upadłym aniołem 
Powstrzymaj mnie, mów mi kłamstwa..
Zanim zdążyli dokończyć do Chestera zadzwonił telefon.
-A tam kto? –Spytał Sean, przerywają granie.
-Nieznany numer.. –Zmarszczył brwi.
-Nie odbieraj. –Dodał Dowdell. –Pewnie ktoś sobie jaja robi.
-Właśnie, nie ma czasu na to! –Krzyknął Mace. –Idioci..
-Oj dobra.. –Odparł Bennington i odebrał. –Najwyżej się pośmiejemy.. Halo?
Chłopaki spojrzeli po sobie z niecierpliwieniem.
-Tak, Chester Bennington.. –Chłopak zmarszczył brwi. –Ale o co chodzi..? Tak, jestem chłopakiem Samanthy Olit.. tak, tak.. Co? Co się stało..? Jak to?? W szpitalu?!
Rok 2007…
Mike spuścił głowę, łapiąc się za włosy. Oddychał szybko i niespokojnie.
-Przyjechałem najszybciej jak się dało.. –Wymamrotał.
Anna chlipnęła głośno, drżącą ręką trzymając się za usta, żeby nie zacząć głośno płakać. Stała i patrzyła na męża.
-Anna.. Jak mogłaś zgubić Otisa..? –Głos prawie mu się załamał.
Kobieta nic nie powiedziała. Po jej policzku poleciał kolejny strumień łez. Głos uwiązł jej w gardle.
-Anna! –Krzyknął w końcu, wstając z kanapy. –Musimy coś zrobić! Nie możemy bezczynnie siedzieć i czekać!
-Ale policja już się tym zajmuje..
-Gówno mnie obchodzi policja! My jesteśmy jego rodzicami, już zapomniałaś?! Musimy go odnaleźć, a policja nic nam nie pomoże, oprócz dodatkowych zmartwień! -Tu na chwilę przerwał i spojrzał na swoje stopy. Po chwili przeniósł zrozpaczony wzrok na żonę. -Anna.. Zapomniałaś jak bardzo się o niego staraliśmy?? -Podszedł do niej i potrząsnął nią lekko.
-Zapomniałaś przez co przechodziliśmy?? Jak długo..
-Mike! -Krzyknęła w końcu desperacko, wyrywając się z jego uścisku. -Jak mogłabym o tym zapomnieć?! -Wykrzyczała przez łzy. -To ja go urodziłam! Jak mogłabym zapomnieć o tym przez co przechodziliśmy?! Jak możesz tak mówić!
-A jak TY mogłaś go zgubić! -Odkrzyknął i odsunął się od niej. -Boże! Zamiast go szukać, kłócimy się jak banda nastolatków..
Anna wpadła już w histeryczny płacz.
-Otis... -Łkała, przełykając słone łzy. -Moje kochane dziecko... Moje najdroższe..
-Anna.. -Złapał jej twarz w dłonie. -Spokojnie, spokojnie, cii... -Pocałował ją cały rozdygotany w czoło. -Proszę cię, przypomnij sobie, czy nikogo podejrzanego nie było w pobliżu.
-Nie.. nie pamiętam.. -Otarła jeden policzek.
-To ważne. -Nalegał dalej.
-Przecież wiem! -Krzyknęła.
Nagle otworzyła szeroko oczy i usta.
-Co? Co jest?
-Ta kobieta...
-Jaka kobieta? -Spojrzał w jej nieobecne oczy. -O czym ty mówisz?
-Kobieta w parku! W czerwonym płaszczu. Ciągle się nam przyglądała. Raz nawet podeszła i spytała, czy Otis nie chce lizaka. Tak! -Ryknęła. -To musi być ona!
 Kilka lat wcześniej...
-Kocham cię. -Anna pocałowała chłopaka w usta.
-Ja ciebie też. -Objął ją i przyciągnął do siebie.
-Dziś było lepiej niż zwykle. -Uśmiechnęła się chytrze i kuksnęła go w bok.
-Czy ty uważasz, że jestem zły w łóżku? -Uniósł jedną brew.
-Ależ skąd. Ty tak mówisz. -Wskazała na jego nagi tors.
-Jesteś wredna! -Posłał jej łobuzerski uśmiech, po czym podniósł się i nachylił nad nią. Musnął nosem o jej nos, przybliżając swoje usta do jej. Gdy przygryzł jej wargę, usłyszał cichy jęk. Uśmiechnął się do siebie i szybko wstał.
-Hej! Jeszcze nie skończyliśmy.. -Krzyknęła za nim. -Jesteś wredny! -Rzuciła go poduszką.
-Ty tak mówisz. -Powtórzył jej słowa i posłał łobuzerski uśmiech. -Chcesz coś do jedzenia?
-Tak, poproszę jajecznicę z bekonem i tostami.
-Łakomczuch. -Wywrócił oczami, a ta posłała mu całusa.
-Czekam. -Ponagliła go, słodko mrugając oczami.
Gdy Shinoda wyszedł do kuchni, Anna przykryła się szczelnie kołdrą aż po samą szyję, głośno nabierając powietrza. Zamknęła oczy, wspominając kilkanaście ostatnich minut. Uśmiechnęła się do siebie i oblizała usta. Po chwili poczuła zapach jajek, co oznaczało, że Mike już coś pichci. Przewróciła się na bok i wbiła wzrok w podłogę.
Nagle usłyszała odgłos otwieranych drzwi i zbliżające się ostrożnie kroki.
-Hej, śpisz?
Usłyszała jak stawia ciężką tacę na szafce i wchodzi na łóżko, które cicho zaskrzypiało pod jego ciężarem.
Zamknęła szybko oczy.
-Wiem, że udajesz.. -Usłyszała cichy głos tuz nad uchem. Przeszła ją gęsia skórka pod wpływem jego ciepłego oddechu. Dalej się nie odwracała.
-A więc tak się bawimy... -Kontynuował dalej swój monolog, tym razem przechodząc do czynów. Wsunął rękę pod kołdrę, którą owinęła się Anna i położył ją na jej talli. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, zaciskając usta, żeby nie pisnąć.
Mike powędrował nieco wyżej, czując jak przechodzą ją dreszcze.
-Mike! -Obruszyła się i wtedy owinął swoje ręce wokół jej całej talii. -Wiesz, że mam łaskotki!
-Mhmm i nie tylko. -Uśmiechnął się i przysunął twarz do jej policzka, smyrając go swoim nosem.-Przyniosłem jedzenie.
-Chyba już nie jestem głodna. -Odwróciła się w jego stronę, przygryzając wargę. Ich usta były coraz bliżej siebie. Czuła jego ciepły oddech. -Mam ochotę na coś innego..
-Tak? -Uniósł jedną brew z uśmiechem. -A na co?
Pchnęła go do tyłu tak, że położył się w poprzek łóżka. Dalej trzymała kołdrę blisko siebie, gdyż pod spodem nie miała nic więcej.
Usiadła na nim okrakiem i pochyliła się nad jego twarzą.
-Na to.. -Wyszeptała mu do ucha tak, że tym razem to jego przeszedł dreszcz podniecenia.
Położył swoje ręce na jej udach i podniósł się, by ją pocałować. Ta wpiła się w niego zachłannie znów pchając go do tyłu i ujmując rękoma jego twarz. Zaczął muskać i przygryzać ustami jej szyję, schodząc coraz niżej. Usłyszał jej cichy pomruk, co świadczyło o tym, że jej się podoba. Jedną ręką trzymając jej udo, drugą powędrował do kołdry, która kryła jej nagie ciało. Szarpnął nią lekko i natychmiast opadła, odsłaniając to, czego tak bardzo pragnął.
Po chwili dziewczyna odsunęła się od niego, patrząc w jego oczy z rozbawieniem.
-Na co się tak przyglądasz?
-Na ciebie. -Musnął jej usta.
___________________________________________*
Ok, chcę Was poinformować, że zamierzam niedługo zamknąć tego bloga. Miałyśmy go pisać razem z Meteorą (dawniej Żona Chestera), ale wyszło tak, że tylko ja to robię. Nie mam do niej żalu, bo po prostu nie miała dziewczyna czasu. Drugą przyczyną jest to, że zaczęłam pisać coś innego, nowego i może założę nowego bloga z tym związanego. Jestem osobą trochę niepozbieraną i nieogarniętą, dlatego skończę pisać na brudno i wtedy może zacznę to publikować. A jeśli chodzi o powyższe opowiadanie, to przewiduję, że dodam jeszcze kilka rozdziałów i jakoś to zakończę. 
Dziękuję za to, że jesteście!:)

/ Angel.Park

czwartek, 25 kwietnia 2013

Rozdział 11: "Mówcie mi Mike"


Wiem, że zawsze marudzę na moje rozdziały, ale ten wyszedł mi naprawdę zły... xD Wytłumaczę się tym, że raz zaczynałam go pisać, przestawałam, po jakimś czasie znów zaczynałam i taki wyszedł nie wiadomo jaki... Ale dobra. Tak btw, to dziękuję WSZYSTKIM, którzy czytają tego mojego bloga i są w miarę na bieżąco.:) To naprawdę wiele dla mnie znaczy, nawet jeśli nie wszyscy komentują. Podziwiam Was, że jeszcze nie umarliście z nudów:P Dziękuję za Waszą anielską cierpliwość, bo wiem, że BARDZO nieregularnie dodaję te rozdziały, ale nie zawsze człowiek ma czas coś napisać. Postaram się, żeby następny rozdział był chociaż o 80% lepszy niż ten..;) I jeszcze raz wielkie dzięki! Ależ się rozpisałam.. Zamiast przeczytać, spędzicie pół dnia na czytaniu moich złotych myśli xD Ok, to miłego czytania!
__________________________________*
-Co jest kurwa?! –Zaczął kopać panicznie nogami we wszystkie strony, starając się wstać, ale za każdym razem ślizgał się po zimnym, wilgotnym piachu.
-Mike! To ja! Przestań kopać! –Usłyszał jakiś znajomy głos.
-Co? –Spytał jakby nieprzytomnie i spojrzał przed siebie. Było ciemno, więc widział tylko zarys czyjejś sylwetki. –Kto?
-Adam! –Odpowiedział głos niecierpliwie.
-Stary! Wystraszyłeś mnie na śmierć! Co ty tu robisz?
-Wpadłem na herbatkę do jaszczurek. –Odparł z sarkazmem.
-Rany.. –Shinoda złapał się za głowę i opadł na piasek z ulgą. Serce waliło mu jak oszalałe i o mało co nie wyskoczyło przez gardło. –Jak ty się tu dostałeś?
-Wyszedłem za potrzebą, że tak powiem. Pośliznąłem się i uderzyłem głową o jakiś kamień. Chyba zemdlałem, bo jak ty spadłeś, dopiero odzyskałem przytomność.
-Musimy stąd wyjść, ale jaja. –Podsumował wszystko pół-Japończyk i dźwignął się na nogi, co nie było łatwe, bo piasek wciąż się osuwał. –Zrobimy tak: Ja cię podsadzę, a ty spróbujesz złapać się jakiejś roślinki, albo coś w tym rodzaju, jasne?
-Dobra. –Zgodził się mężczyzna. Shinoda splótł z dłoni „koszyczek”, Adam stanął naprzeciw niego, tak bardzo jak tylko to było możliwe, bo było ciemno i złapał się jego ramion.
-Na trzy. –Powiedział Mike. –Raz… dwa… TRZY!
Adam podskoczył, wypchnięty przez ręce Michaela, przez pół sekundy leciał w powietrzu, aż uderzył klatką piersiową o ziemię. Zaczął łapać się wszystkiego po drodze, aż w końcu zaczepił się o dobrze wrośnięty w ziemię kamień. Podciągnął się i już po chwili leżał i dyszał ze zmęczenia.
-Choinka, kiedy ja ostatnio ćwiczyłem…
-Nie gadaj, tylko mi pomóż! –Krzyknął z dołu Shinoda i  wyciągnął w górę ręce.
Zaczynało już świtać. Słońce powoli wyłaniało się zza horyzontu i niebo robiło się coraz bardziej niebieskie, przechodząc z ciemnego granatu w błękit.
-I już… -Westchnął ciężko Mike rzucając się na ziemię. Klatka unosiła mu się co chwila i opadała. –Chyba napiszę o tym piosenkę. –Zażartował i powoli wstał.
-Chodźmy lepiej do autobusu, bo pewnie się o nas martwią.
-Racja. Pewnie chodzą i nas szukają. –Dodał Mike nieco przerażony tą wizją i powoli ruszyli w stronę, gdzie powinien stać pojazd. 
1996 rok…
-Tylko raz. Spróbujesz i jeśli nie będzie ci się podobało, zrezygnujesz.
-Tak mówisz?
-No jasne!
-No ok…
Para stanęła przed fast foodem, gdzie wisiał szyld z napisem „Burger King”.
-Ale żenada.. –Zaczął jęczeć Chester, gdy po wejściu do środka w ich nozdrza uderzył zapach rozgrzanego oleju i smażonych kotletów.
-Chester! –Spiorunowała go wzrokiem dziewczyna. -Poczekam tutaj.
-No ale… -gdy zobaczył jej wzrok, odechciało mu się natychmiast dyskusji. Stanął przed drzwiami z napisem „personel” i zapukał głośno. Otworzył mu wyższy mężczyzna ze śmiesznym wąsikiem.
-Słucham?
-Ja.. do szefa. W sprawie pracy. –I tu pokazał karteczkę, którą dostał od brata.
-Za mną proszę.
20 minut później…
-Mam jutro zacząć o 8. –Powiedział uradowany swoim sukcesem Bennington, wychodząc.
-No widzisz! –Ucieszyła się tą wiadomością Sam. –Wiedziałam, że ci się uda. Musisz teraz podziękować Brianowi…
Wtedy zobaczyli przed sobą grupkę chłopaków kopiących jakiegoś chłopaka leżącego na ziemi.
-Odechce ci się teraz oszukiwania nas, ty skurw*ielu! –Krzyknął jeden i uderzył leżącego w brzuch, aż z jego ust trysnęła krew.
-Samantha, chodź stąd. –Powiedział szybko Chester, łapiąc ją za ramię i ciągnąc do tyłu.
-Nie możemy go tak zostawić! Musimy mu pomóc, wezwać jakąś pomoc! –Zaprotestowała. –Zabiją go!
-To nie nasza sprawa!
-I co z tego, musimy pomóc biedakowi! –Powiedziała stanowczo dziewczyna i wyrwała się z uścisku chłopaka. –Chester!
-Dobra! –Prawie krzyknął zrezygnowany. –To co mamy zrobić? Mam się rzucić na nich?! Zobaczy ilu ich jest!
Samantha wywróciła oczami zdenerwowana tą bezradnością Benningtona i ruszyła odważnym krokiem w ich stronę, zostawiając go z tyłu.
Chłopak już prawie stracił przytomność. Był cały zakrwawiony i posiniaczony. Nad nim stała czwórka mięśniaków, krzycząca różne wulgaryzmy pod jego adresem.
-Zostawcie go! –Warknęła Sam, podchodząc do nich.
Wszyscy odwrócili się w jej stronę i spojrzeli po sobie politowaniem. Po chwili na ich twarzach wystąpiły szydercze uśmiechy.
Chester widząc to walnął się w czoło z otwartej dłoni. Samantha była czasami nieprzewidywalna.
-Bo co, laleczko? –Odezwał się jeden.
-Nic! Po prostu go zostawcie! Co on wam zrobił?
-Powiedzmy delikatnie, że.. –Tu zbliżył się o krok. –to nie twoja sprawa.
Reszta zachichotała groźnie, łypiąc na nią spode łba.
-Lepiej się nie wtrącaj, mała. –Dodał drugi i znów kopnął leżącego w plecy. Ten jęknął żałośnie i wypluł z ust krew.
-Nie bij go! –Znów krzyknęła.
-Ej, ej! –Zaczął najwyższy. –Nie wtrącaj się, laluniu, bo i ty pożałujesz. –Zagroził jej pięścią.
Wtedy Chester podbiegł do niego i rzucił się z pięściami, bijąc gdzie popadnie.
-Nie będziesz jej groził, ty przygłupie! Zmierz się z kimś swojego wzrostu!
Reszta również rzuciła się na walczących.
-Chester! –Pisnęła Sam, zakrywając oczy rękoma. –Zostawcie go!
Czwórka tym razem biła i kopała Benningtona po wszystkim, gdzie się dało. Chłopak przewracał się z boku na bok, ochraniając rękoma głowę i szyję.
-Nauczycie się nie wtrącać w nie swoje sprawy!
-Zostawcie go, proszę! –Krzyknęła przez łzy.
Jeden z osiłków zbliżył się niebezpiecznie do Sam, szczerząc żółte i krzywe zęby.
-Hej! –Ktoś krzyknął z drugiego końca ulicy. –Zostawcie ich!
Jakiś nieznajomy, czarnowłosy chłopak podbiegł do nich i rzucił się na blondyna, zbliżającego się do dziewczyny. Wtedy zaczęła się zajadła walka. Chester starał się walczyć z dwoma silniejszymi od siebie chłopakami, co nie było zbyt łatwe, gdyż co jakiś czas dostawał od jednego albo drugiego w brzuch albo w twarz i znów się przewracał.
-Pomocy! –Zaczęła wrzeszczeć Samantha na całe gardło. –Niech ktoś nam pomoże!
Wtedy jak na znak, zza rogu pojawił się radiowóz policji. Gdy banda umięśnionych chłopaków go zobaczyła, natychmiast się zerwali i rzucili do ucieczki.
-Psy! Spadamy! –Krzyknął jeden i po chwili zniknęli za rogiem.
-Tfu! –Chester dźwignął się na nogi i wypluł krew. Samantha podbiegła do niego, łapiąc go w pasie i przytrzymując. Czarnowłosy chłopak podbiegł szybko do leżącego.
-Mark! Mark! Żyjesz? Odezwij się!
Chłopak mruknął coś i jęknął z bólu.
-Cholera! –Wrzasnęła dziewczyna, gdy zobaczyła, że radiowóz skręca w prawo. Najwyraźniej policjanci nie widzieli całego zajścia. –Chester? Wszystko w porządku? Przepraszam, to mój wina!
-Ok., wszystko dobrze. Mogę sam stać. –Uśmiechnął się blado. –Hej, ty, dzięki za pomoc. –Zwrócił się do czarnowłosego, wysokiego chłopaka, który właśnie pomagał wstać pobitemu.
-Nie ma sprawy. Zresztą, wy pomogliście mojemu przyjacielowi, więc jesteśmy kwita. –Uśmiechnął się nieznacznie i zarzucił rękę przyjaciela przez szyję.
-Jasne, spoko. Tak naprawdę to zasługa mojej dziewczyny, Sam. –Powiedział Chaz i pocałował dziewczynę w czoło.
-Dziękuję. –Stanął przed nimi i spojrzał na nich swoimi ciemnymi, głębokimi oczami. –Gdyby nie wy, on… on mógłby umrzeć. Dziękuję. –Powtórzył. –A tak w ogóle, jestem Michael, ale mówcie mi Mike.
***
-Jak myślicie, gdzie on jest? –Spytał Delson, gdy szli przez ulicę.
-A bo ja wiem. –Odburknął Joe.
-Pewnie poszedł do domu. –Powiedział Dave i wsadził ręce w kieszenie spodni. –Brr, robi się już zimno. Pospieszmy się. Moja mama robi dzisiaj pyszne ciastka.
-Ooo, to czujemy się zaproszeni! –Zachwycił się Hahn i oblizał na wieść o ciasteczkach domowej roboty. Gdy skręcili, zobaczyli przed sobą Mike’a podpierającego ledwo żywego Marka.
-O choinka! Co wam się stało?! –Wrzasnął Brad i rzucił się, by pomóc dyszącemu Shinodzie.
-Sprawka jego nowych „przyjaciół” –Tu nakreślił w powietrzu cudzysłowie palcami.
-Ma czego chciał. Po co mu pomagałeś? –Warknął Joe, patrząc na nich z pogardą. –Skoro wolał swoich NOWYCH koleżków, mógł sobie sam z nimi poradzić.
-Joe! –Zganił go natychmiast Mike, po chwili robiąc jednak zrezygnowaną minę. –Jakby nie było.. to jest nasz kumpel i nie powinniśmy go zostawiać.
-Racja. W sumie oboje macie rację. –Podrapał się po głowie Dave i z drugiej strony wsparł Marka. –Zanieśmy go do domu i spadajmy.
Rok 2007…
-To tak się o nas martwiliście?! –Krzyknął Shinoda z oburzeniem na cały autobus. –Nie było nas przez tyle czasu, a wy, lenie, nawet nie mieliście ochoty ruszyć te leniwe tyłki i nas poszukać!?
Razem z Adamem stali i patrzyli jak reszta Linkinów gra sobie w karty z kierowcą i rozmawiają, śmieją się w najlepsze. Gdy Mike wparował od razu wszystko ucichło.
-Wiesz co, Adam? Mogliśmy w ogóle nie wracać. Ciekawe, czy bardzo by się przejęli! –Powiedział wybałuszając na nich oczy.
-Spokojnie Mike… -Adam poklepał go po ramieniu i siadł zmordowany na fotelu.
-Dobre wieści Spike! –Rzucił Joe, jakby Mike w ogóle się przed chwilą na nich nie wydzierał i nie wściekał.
-Co, znalazłeś nowe zapasy słodyczy? –Spytał z wyczuwalną ironią w głosie Shinoda.
-Okazało się, że radio jednak działa! –Wyprzedził Hahna Delson i zaraz dokończył z przejęciem: -Trzeba było tylko je odpowiednio nastawić… -Spojrzał wtedy na kierowcę z wyrzutem.
-O Boże… -Mike wywrócił oczami. –Otacza mnie banda debili…
-Nie takich znowu debili! Nastawiłem radio! –Odparł z dumą Delson, jakby właśnie wygrał jakiś konkurs.
-Niedługo mają po nas przyjechać. –Dopowiedział Rob i poprawił karty.
2 godziny później…
-Już jesteśmy w drodze do Las Vegas. Spokojnie, nic się nie stało… -Phoenix właśnie rozmawiał przez komórkę z żoną, która wyraźnie była zaniepokojona tym, że dopiero dojeżdżają.
-Jak to dobrze znów widzieć cywilizację. –Westchnął głęboko Chaz spoglądając na wysokie wieżowce, które co chwile mijali.
-Cała ta sytuacja na pustyni była jakaś dziwna… -Zauważył Mike i zamyślił się. –Mam nadzieję, że już nic gorszego się nie przydarzy…
-Ta.. Coś ty. –Uśmiechnął się Chester i oparł wygodnie o fotel, zamykając oczy.
Po chwili do Shinody zadzwonił telefon.
-O, Anna. –Ucieszył się Mike i zaraz odebrał.
-Hej, kochanie! Co tam…? Co? Jak… Co? Mów powoli… Co Otis..? Jak to? Gdzie? Co…? Anna! Uspokój się i mów powoli, bo mam tu słaby zasięg i ledwo cię…
Mike zamarł na chwilę i zapanowała cisza, przerywana tylko pomrukiwaniem samochodu. Bennington słysząc to, a raczej nie słysząc nic, najwyraźniej się zaniepokoił. Otworzył oczy i spojrzał na bladego Mike’a, który ruszał ustami jak ryba wyciągnięta z wody. Chciał chyba coś powiedzieć, ale najwyraźniej nie mógł. Po chwili się obudził i ryknął na cały samochód:
-Jak to Otis ci zaginął?!  



/ Angel.Park

środa, 24 kwietnia 2013

Versatile Blogger Award

                                                    Zostałam nominowana przez kilka osób: chazzy chaz, Linkę, Shadowgirl, unicorns-and-lollipops oraz Grey.Cloud. Za co serdecznie wszystkim dziękuję!:)


To przejdźmy do 7 faktów o mnie:
1. Od ok. 5 lat jestem Soldier;)
2.Mam grzywkę przefarbowaną na blond.
3.Uczę się gry na gitarze i pianinie, no i bardzo lubię rysować.
4.Kocham śpiewać. Kto wie, może zwiążę z tym swoją przyszłość, a przynajmniej bardzo bym chciała.
5.Chciałabym mieć własny zespół.
6.Lubię o wiele, wiele starszych facetów. Wiem, ale info..:P To chyba przez Mike'a... <3
7.Chciałabym w życiu coś osiągnąć, i myślę, że byłoby to pomaganie ludziom, branie udziału w takich akcjach typu jakie organizuje Music For Relief. Bardzo mnie to kręci i mam miękkie serducho;)

Oj, w tych 7 punktach nie mogłabym streścić wszystkich faktów o mnie, bo wiadomo, że jest ich więcej:)

No i 7 blogów nominowanych przeze mnie do Versatile Blogger Award:
1. http://chesterjaireszta.blox.pl/html
2. http://so-i-am-breaking-the-habit.blogspot.com/
3. http://little-things-from-the-notebook.blogspot.com/
4. http://lost-in-your-mistakes.blogspot.com/
5. http://in-pieces.blog.pl/
6. http://bennodaforeverinourhearts.blogspot.com/
7. http://unicorns-and-lollipops-linkin-park.blogspot.com/

/ Angel.Park

niedziela, 7 kwietnia 2013

Rozdział 10: "Jak twój brat to robi?"


Heh, jeśli mam być szczera, to ten rozdział mi wyszedł taki ni w dupę, ni w oko...:P To tak ode mnie, ale ocenę to ja zostawię Wam... A tak btw, to rozdział dedykuję tym razem Lince, bo znów się będzie rzucać:D Nie no żart, miłego czytania!
_________________________________*
-Aeufghwlkeagnmelga! Zginiemy! Już po nas! Zjedzą nas jakieś wilki! –Zaczął panikować Brad. Wtedy podszedł do niego Joe i dał mu z liścia.
-Uspokój się, co? To nie koniec świata!
-A pan kierowca się nie odezwie nic? –Spytał z ironią Mike, patrząc na mężczyznę, który właśnie klęczał i oglądał dół samochodu.
 -Ah.. A co mam mówić? Bak przecieka. Nie wiem jak to się stało.. Cholera, a sprawdzałem jeszcze przed samym wyjazdem cały autobus.. –I zaklął cicho pod nosem.
Shinoda zmierzył go jeszcze podejrzliwym wzrokiem i odwrócił się do reszty.
-Spróbuję jeszcze zadzwonić do Ricka… -Powiedział i wyciągnął z kieszeni telefon.
Na dworze zaczynało robić się coraz chłodniej. Na niebie co jakiś czas przeleciał nietoperz, czy ptak.
Mike wyciągnął rękę z telefonem do góry i zaczął łazić to tu, to tam.
-Cholera, zasięgu nie ma! –Krzyknął do nich.
-A pan nie ma jakiegoś radia, żeby się z kimś skontaktować? –Spytał Brad, patrząc na kierowcę. Ten pokiwał przecząco głową.
-Dziwne.. –Powiedział niedosłyszalnie Shinoda, gdy już się do nich zbliżył.
Robert spojrzał tylko na niego i wzruszył bezsilnie ramionami.
-Lepiej wejdźmy do środka, bo się przeziębimy. –Zaproponował Adam i wskazał ręką na wejście do autobusu. -Będę próbował się jeszcze do kogoś dodzwonić..
-Ja wam mówię.. –Zaczął Brad. –Zginiemy tu.. Dobrze, że chociaż wydaliśmy już z kilka płyt, to może tak łatwo o nas nie zapomną…
Rok 1996...
-Chłopaki, proszę, pomóżcie mi!
-Co my ci poradzimy? –Spytał Spike kreśląc coś na zeszycie.
Właśnie siedzieli w niewielkiej knajpce i czekali na zamówienie.
-Przez Joe’go jestem umówiony na sobotę z… z… -Przełkną głośno ślinę i zakrył twarz dłońmi. –Z Anette..
-Hehe lepszy rydz, niż nic. –Zaśmiał się Hahn.
-Jak ci zaraz przyłożę, to zobaczymy, czy to będzie nic! –Pogroził mu pięścią Delson.
-Chłopaki, uspokójcie się. Nie da się tego jakoś odwołać? –Spytał Mikey, przeglądając menu.
-Albo w ogóle nie przyjdź w sobotę. Pomyśli, że ją olałeś i da ci spokój. –Zaproponował Rob.
-Niezły pomysł.. hmm..
-Tak, ale później złapie go na jakiejś przerwie i będzie się dopytywać, czemu nie przyszedł. –Dodał Dave.
-Oo nie.. –Jęknął Brad i walnął głową o blat stolika. –Jestem skończony..
Mike wyciągnął rękę i poklepał go po plecach. Później na nią spojrzał i wytarł szybko o spodnie.
-Brad, nie będzie tak źle. –Powiedział. –Udawaj niezainteresowanego, to zawsze działa!
-Patrzcie, jaki znawca się znalazł! –Zakpił Joe.
-Wal się. –Prychnął Shinoda. –Może nie jestem jakimś znawcą, bo sam laski nie mam, ale.. mój brat ma niezłe powodzenie i czasem trochę opowiada, więc wiem.
-Skoro zahaczyliśmy o temat twojego brata to.. –Zaczął Dave. –Córka brata mojej mamy koleżanki…
-Możesz po angielsku? –Spytał Mike, chyba nie zrozumiawszy do końca o kogo chodzi.
-Noo… Moja mama ma koleżankę, ta koleżanka ma brata i ten brat koleżanki ma córkę..
-Aha, jasne… -Pokręcili wszyscy głowami, jakby od początku wiedzieli o co chodzi.
-I ta córka się zakochała w twoim bracie, hehe. –Dokończył Farrell.
-Woah, to ładnie. –Gwizdnął Rob.
-Jak twój brat to robi –Spytał Brad i spojrzał z wielkimi oczami na Shinodę.-Że ma takie wzięcie??
Ten tylko wzruszył ramionami i wbił wzrok w stół.
Wtedy podeszła kelnerka z tacą. Postawiła im na stole napoje i odeszła. Hahn jeszcze spojrzał za nią i zaraz odwrócił się do reszty.
-Ej, Joe! Ja zamawiałem colę! –Powiedział Phoenix, wydzierając Koreańczykowi szklankę z dłoni.
-Wcale niee! Ty zamawiałeś wodę! –Zachichotał Hahn i podniósł napój wysoko, tak by David nie mógł dosięgnąć.
-Po jakiego grzyba miałbym zamawiać wodę! Joe, ćwoku, oddaj to!
Wszyscy zaczęli się śmiać.
-No, a wracając do tematu twojego brata.. –Zaczął Brad. –To on przypadkiem nie chodzi z tą.. jak jej tam..
-Elisabeth..? –Spytał Mike.
-Niee..
-Amy? –Zaproponował Rob, siorbiąc sok pomarańczowy.
-Niee..
-Donna?
-NIE! –Warknął w końcu Delson. –No taa… ewnjfdigjdfpogisdvl
-PO ANGIELSKU! –Ryknął Joe i oddał w końcu Farrellowi colę.
-Z Anną!
-Jaką Anną? –Wzruszył się lekko Spike i spojrzał uważnie na przyjaciela.
-Jak jej tam..
-O nie, znowu zaczyna.. –Jęknął Dave. –Brad, proszę cię!
-Lovejoy! No właśnie, wiecie o kogo… -I zanim dokończył wszyscy krzyknęli chórem:
-CO?!
-Ej, czemu się na mnie drzecie? –Spytał przestraszony Delson i odsunął się od nich. –Przecież to nie ja z nią chodzę!
-Chwila, chwila…! –Przerwał Shinoda lekko zdenerwowany. –Jak to.. Powiedziałeś, że… Mój brat, Jason, tak? Chodzi z Anną… Lovejoy?
-No chyba..
-Czemu nic wcześniej nie mówiłeś?! –Warknął z wyrzutem pół-Japończyk i o mało co nie przewrócił swojej coli.
-Bo niedawno się dowiedziałem!
-Skąd? –Spytał tym razem Bourdon i poprawił okulary, które zsuwały się z jego nosa, pod wpływem nagłych niekontrolowanych odruchów.
Wszyscy spojrzeli uważnie na Delsona.
-Słyszałem jak gadał na przerwie z Martinem, wiecie, tym z klubu sportowego, że wyrwał nową laskę i powiedział jej nazwisko.
-O choinka… -Szepnął raczej do siebie Joe i łyknął trochę napoju.
Oczy tym razem skierowały się na Mike’a. Ten otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, a potem zamknął chyba jednak zrezygnowawszy. Gapił się tępo w stolik.
-Hej, Spike.. Nie przejmuj się. –Pocieszył przyjaciela Dave.
-Taa.. –Wyjąkał cicho w odpowiedzi i zapanowała cisza, przerywana tylko nierównym siorbaniem to Joe’go, to Roba.
Brad westchnął ciężko i spojrzał na przyjaciela, który wyglądał jakby go coś potrąciło.
-Chyba nieźle się napaliłeś na tą laskę..
-Wiecie co –Zaczął Shinoda i wstał. –Ja.. muszę już iść.
-Ej, ale nie wypiłeś jeszcze swojej coli. –Zauważył oczywiście Joe i wskazał ręką na napój.
-Weź ją.
Hahn uśmiechnął się zwycięsko i przysunął colę do siebie.
-A co z dzisiejsza próbą? –Zapytał Rob, patrząc jak Mike zakłada kurtkę. Reszta przytaknęła.
-Odpuśćmy ją sobie. Zresztą Mark chyba nie ma zamiaru się zjawić na najbliższych próbach. I chyba.. znalazł sobie nowych znajomych. –Tu wskazał głową za okno. Wszyscy wyjrzeli i zobaczyli Wakefielda z grupką trzecioklasistów. –Na razie chłopaki..
Rzucił Shinoda i szybko wyszedł.
-Biedny Mike… -Powiedział Brad, odprowadzając przyjaciela wzrokiem do drzwi, póki w nich nie zniknął. –Nie dość, że zespół nam się rozpada, to jeszcze to z Anną..
-Ciekawe jak długo to wszystko wytrzyma. –Dodał Dave i zamieszał szklanką.
***
-Chester! Wstawaj debilu!
-C-co…? –Chłopak przetarł zaspane oczy i ujrzał twarz swojego brata. –Co kurwa chcesz?
-Też się cieszę, że cię widzę kochana siostro, ale mam dla ciebie smutne wieści.
-Jakie? –Bennington wstał i przetarł oczy, żeby lepiej widzieć znienawidzoną twarz brata.
-Znalazłem ci pracę! –Wymachnął mu jakimś świstkiem przed oczami.
-Jak to?
-Tak to. Twoja dziewczyna prosiła mnie o pomoc i ja, taki wspaniały i wielkoduszny brat z chęcią pomogłem!
-Wal się. –Wziął od niego karteczkę i zaczął czytać.
-Nie no, nie ma sprawy! –Odpowiedział wywracając oczami Brian i podszedł do drzwi. –A tak w ogóle to chodź na śniadanie. Twoja laska robi pyszne naleśniki! Ja już zjadłem chyba z tuzin.
-Yhym… -Bennington mruknął jeszcze zaspany i powoli wstał z łóżka. –Chyba sobie żartuje, że będę pracował w Burger Kingu jako kelner… 
Zmiął karteczkę i wrzucił ją do kosza. Wyjął z szafki stare, poprzecierane spodnie i włożył je na siebie.
-Gdzie reszta mojego pieprzonego rodzeństwa? –Spytał, wchodząc do kuchni, gdzie siedzieli Sam i Brian.
-Tobi jest na treningu z siatkówki, a Marie u koleżanki. –Wytłumaczył starszy Bennington, po czym włożył duży kawałek naleśnika do buzi.
Chester odburknął tylko coś niezrozumiałego i podszedł do Samanthy.
-Hej.. –Przywitał się z szerokim uśmiechem, po czym delikatnie pocałował ją w malinowe usta.
-Hej. –Odpowiedziała i odwzajemniła uśmiech. W jej oczach chłopak dostrzegł jednak smutek. Domyślał się, czym to było spowodowane, ale nic nie powiedział, ignorując to.
Usiadł do stołu, naprzeciw brata i nałożył sobie porcję naleśników.
-I jak praca? –Spytała dziewczyna, wstając od stołu, by przełożyć smażącego się na patelni naleśnika. –Podoba się?
-Chyba sobie jaja robicie. –Wypalił. –Nie będę pracował w żadnej śmierdzącej knajpie.
-To nie jest knajpa. –Zaprotestował ostro jego brat. –Żadna praca nie hańbi, jeśli przynosi jakieś zyski.
-Taa..
-Chester, nie chcemy zrobić ci na złość, tylko pomóc. Lepsze to niż nic. –Wytłumaczyła Sam.
-Nie ma mowy…
-Chester, ale..
-Nie ma żadnego „ale”! Nie zmusicie mnie, żebym tam poszedł. –Przerwał dziewczynie, po czym szybko wstał od stołu nie dokończywszy naleśnika i wyszedł szybko z kuchni, lekko zdenerwowany. Nie będą mu przecież mówić co ma robić. Sam doskonale sobie poradzi, a oni nie musza mu szukać żadnej pracy.
Dziewczyna pokręciła tylko ze zrezygnowaniem głową i głośno westchnęła.
-Taki jest już ten nasz Chester.. –Zaczął Brian jeszcze przeżuwając. –Nie da dojść do słowa i nic sobie wytłumaczyć. Na swoją szkodę.
-Tak.. Boję się o niego i jego przyszłość. Ostatnio miewa jakieś dziwne napady. Nie można w ogóle z nim porozmawiać, bo zaraz staje się agresywny. Nie chce ze mną porozmawiać, tylko zbywa mnie krótkimi odpowiedziami. Nie mam już sił…
Rok 2007...
-Wydaje mi się… -Zaczął Shinoda z dziwną nutką tajemniczości. –Że to nie przypadek.
-Jak to? –Spytał Dave, siedząc naprzeciw niego.
-Uważasz, że to jakiś podstęp? –Wywnioskował Chester. –Stary, nie przesadzasz trochę…
-Nie! Od początku ten kierowca wydawał mi się jakiś podejrzany. –Zniżył ton i spojrzał na przód autobusu, gdzie siedział facet. Adam był wciąż na zewnątrz. –Ten pierwszy raz, gdy nas zobaczył… Ten dziwny wyraz twarzy, gdy na nas patrzył.. To musi być jego sprawka, ale jeszcze nie wiem jakie on ma z tego korzyści.
-Naczytałeś się za dużo komiksów. –Skwitował wszystko Phoenix. –A myślałem, że to Joe jest najdziwniejszym członkiem zespołu…
-Ej! –Warknął Hahn, przeżuwając kolorowe żelki.
-Oj no nie wiem… -Powiedział Bennington z takim wyrazem twarzy, jakby sam nie wiedział co o tym myśleć. –Wiecie co, jest już późno. Kładźmy się lepiej spać, bo zaczynamy już bredzić od rzeczy.
Bourdon spojrzał na zegarek i pokiwał głową.
-Jest już dobrze po 23…
Nagle coś niewielkiego walnęło w szybę.
-Boże Chryste Jezu! –Złapał się za serce Brad i odskoczył jak poparzony.
-Spokojnie, to tylko nietoperz. –Uspokoił go Rob.
Reszta też wyglądała na lekko przestraszonych, ale wszyscy siedzieli cicho.
-Chester ma rację, lepiej idźmy spać, bo stajemy się już trochę paranoiczni.
Wszyscy się zgodzili i po 20 minutach każdy już spał u siebie na miejscach. Każdy oprócz Mike’a. Shinoda siedział w ciszy i nadsłuchiwał. Jedyne co słyszał to chrapiący przyjaciele i Joe od czasu do czasu mówiący coś przez sen. Było już naprawdę zimno. Przy każdym wydechu widział białą parę, wydobywającą się z jego ust i po chwili rozpływającą się w powietrzu. Mężczyzna nakrył się kocem pod samą brodę. Wszędzie było ciemno i zimno. To, że stali na jakimś pustkowiu, Bóg wie gdzie nie napawało go szczęściem, ani spokojem, wręcz przeciwnie. Czuł dziwny niepokój.
Nagle coś usłyszał. Coś z zewnątrz. Jakby czyjś oddalony głos. Znieruchomiał na chwilę i nasłuchiwał. Tym razem nie usłyszał już nic. Może to tylko wyobraźnia płata mu figle i już zaczyna bzikować? Takie „wycieczki” źle mu robią… Wtedy poczuł, że coś napiera na jego pęcherz. To był wyraźny znak, że musi wyjść. Było zimno, więc niezbyt mu się chciało, ale z każdą chwilą czuł coraz większy ciężar w pęcherzu.
-Nie wytrzymam…. –Wyszeptał do siebie. Zacisnął zęby i próbował spać, ale się nie udawało.
Teraz musiał podjąć trudną decyzję. Zmarznąć bardziej, ale sobie ulżyć, czy siedzieć pod ciepłym kocem z pełnym pęcherzem?
Po chwili wstał i rozejrzał się. Wszyscy spali. Nie było tylko Adama. Poczuł wtedy dziwny lęk i niepokój. Gdzie on mógł być o tej porze?
Przeszedł przez autobus starając się nikogo nie budzić i przycisnął zielony guzik. Drzwi parsknęły, po czym powoli się otworzyły. Shinoda wyszedł na zewnątrz i poczuł, że ogarnia go jeszcze gorsze zimno, niż w autobusie. Czuł, że ręce same się telepią. Wszędzie było ciemno, więc nie widział wiele. Trochę było to przerażające. Dostrzegł w pobliżu jakieś niewielkie krzaki i postanowił tam załatwić swoją potrzebę. Rozejrzał się uważnie dookoła i niepewne ruszył w ich stronę. Ciągle mu się zdawało, że coś słyszy, ale już nie wiedział, czy to on sobie to wymyśla, czy naprawdę coś słyszy. Podszedł do krzaków i już chciał rozpinać rozporek, gdy nagle poczuł, że ziemia pod jego stopami się osuwa i zaraz runął na ziemię, w jakiś dół.
-Cholera! –Wypluł z ust trochę piachu. Nagle poczuł, że coś ciepłego łapie go za kostkę... 

/ Angel.Park

czwartek, 28 marca 2013

Rozdział 9: "Wszyscy gotowi?"


Tadaam! Ale niespodzianka. Dodałam szybciej rozdział, wiem coś niesłychanego...;) Tak w ogóle to chcę życzyć Wam wszystkim ciepłych świąt, bez śniegu, MOKREGO dyngusa no i smacznego śniadanka wielkanocnego;) 
A tak btw, to rozdział dedykuję Karolinie Stonio:) 
I hope you all enjoy!
_____________________________________*
-Panowie… Delson, Shinoda i Hahn? –Rozległ się wysoki głos.
-T-tak…
-Proszę za mną.
Mike, Brad i Joe spojrzeli po sobie, po czym nieśmiało udali się za nauczycielką.
-To jest nasza sala prób. –Weszli do niewielkiego pokoju, który był praktycznie pusty. Na środku leżał stary, wzorzysty dywan. Z prawej strony stała drewniana szafka z półkami, na których leżały różne akcesoria. –Tędy wychodzi się na scenę. –Przeprowadziła ich przez salę i pokazała drewniane schody, prowadzące do drzwi.
-No dobrze, ale co my mamy robić? –Spytał Mike już trochę zniecierpliwiony. Nie miał najmniejszej ochoty zwiedzać ich szkoły od strony teatralnej.
-Wy… -Zaczęła kobieta i spojrzała na nich znad okularów. –Będziecie sprzątać.
-Co?! –Krzyknęli razem Brad i Joe.
-Pani sobie.. żartuje, tak?
-Ależ skąd, młody człowieku. -Zmierzyła Shinodę wzrokiem, po czym dodała: -W razie potrzeby będziecie zastępować również naszych aktorów. Wiecie, nagła choroba, nieprzyjście…
-Hahahahahaha! –Zaczął śmiać się panicznie Hahn. –Brad, łap mnie, bo mdleję! Nie wytrzymam…
Gdy Joe się odwrócił Delson odsunął się na krok, a Koreańczyk runął na ziemię jak długi. Brad wzruszył tylko ramionami, jakby nic się nie stało.
-Dosyć tych wygłupów! –Uniosła się kobieta i poprawiła okulary, przeszywając ich srogim spojrzeniem.
-Proszę wybaczyć, ale Joe źle znosi występowanie przed większą publicznością... –Wytłumaczył Mike i pomógł wstać blademu Hahnowi z ziemi. –Nie wiem, czy cokolwiek z tego wyjdzie..
-Spokojnie, jakoś sobie poradzimy. A teraz.. Idźcie na scenę. Tam jest reszta naszych aktorów. –Westchnęła ciężko, z miną, że też ją musiało to spotkać i udała się w stronę wyjścia, zostawiając chłopaków samym sobie.
***
-Chester, widzę, że coś się dzieje… Tylko nie chcesz mi powiedzieć co.
-Sam, naprawdę nic się nie dzieje. Wydaje ci się…
Dziewczyna spojrzała na niego chłodno i oplotła gorący kubek z kawą dłońmi. Był tak ciepły, że przeszły ją dreszcze. Wzięła łyk i znów spojrzała na Chestera.
-Nie jesteś ze mną szczery. Wiesz, że podstawą związku jest szczerość, prawda?
-Kochanie, wiem. –Wysilał się mówić jak najspokojniej, ale cała ta sytuacja doprowadzała go do irytacji. Zacisnął palce na krańcach swojej bluzy i odwrócił wzrok od świdrującego spojrzenia ukochanej, która nie dawała za wygraną. Nie przewidział, że jeśli z nim zamieszka będzie tak nachalna. Była po prostu wkurzająca. Nie powinna wtykać swojego nosa w jego sprawy.
-Chester, nie mogę być z kimś, kto kłamie mi prosto w oczy! Widzę, że coś jest. Coś złego!
-Oh, daj mi już święty spokój kobieto! –Krzyknął i wstał od stołu. Siedzieli w kuchni, a w domu nikogo nie było, oprócz ich. –Myślisz, że mi też jest łatwo?! Staram się jak mogę, ale ty zawsze znajdziesz jakieś „ale”!
-Nie krzycz na mnie! Nie widzisz, że się o ciebie martwię?!
-Niepotrzebnie! Sam potrafię się sobą zająć! Jestem już dużym chłopcem. Czasem mam wrażenie, że traktujesz mnie jak gówniarza! –Przekrzykiwali siebie wzajemnie. Benningtonowi puściły emocje i już sam nie wiedział co mówi. Tak naprawdę mu na niej zależy… Nie wie czemu to robi. Ona po prostu coraz bardziej zaczynała go irytować.
-Chester, ja cię po prostu kocham! Czy ty tego nie widzisz?! Zachowujesz się ostatnio jak skończony idiota!
-Świetnie! Więc skoro jestem takim idiotą, to po co się tu przywlokłaś?! W ogóle po co ja ciebie tu ściągnąłem, skoro jest ci tak źle?! Droga wolna, możesz iść… -Machnął ręką w kierunku wyjścia i odwrócił się od dziewczyny plecami. Czemu tak mówi? Przecież wcale tak nie myśli… To ktoś inny. Ktoś inny teraz mówił, nie on… 
W oczach Sam stanęły łzy. Nie spodziewała się tego po nim. Przecież jest inny, był inny… Nagle coś mu się odmieniło. Nie wiedziała co jest tym powodem, czemu Chaz tak się zachowuje.
-Właśnie o tym myślałam. –Odparła najbardziej pogardliwie i obojętnie jak mogła i wstała od stołu. Otarła szybko łzy, żeby chłopak ich nie zauważył i wyszła prędko z kuchni, kierując się wprost do jego pokoju, żeby spakować swoje rzeczy.
***
Wrzucała do walizki ubrania byle jak. Nie patrzyła na to, czy są ułożone, wyprasowane, tylko po prostu chciała się stąd jak najszybciej wynosić. Nie potrzebnie tu przyszła. Mogła przewidzieć, że tak się skończy. Mogła... Łzy kapały jej bezwiednie na podłogę. Nie mogła ich powstrzymać. Jakiś niewidzialny kamień utknął jej w gardle i powodował jego ból.
-Sam… -Do pokoju wszedł Chester. –Zostaw to.
Dziewczyna na chwilę przestała. Otarła policzki i uniosła się, by na niego spojrzeć.
-Zostań. Ja.. Nie chciałem. Wcale tak nie myślę. –Zaczął lekko drżącym głosem.
Samantha prychnęła tylko i wróciła do pakowania.
-Proszę, potrzebuję cię…
Nic nie odpowiedziała.
-Sam! –Tym razem krzyknął, by ta się do niego odezwała. –Posłuchaj mnie!
-Nie, Chester! To ty mnie posłuchaj! Mam dość tych twoich wybuchów! Już nie wiem, czego się po tobie spodziewać. Zmieniłeś się i nie dostrzegasz tego! Mam już dosyć, ryjesz mi psychikę jak nigdy! Czuję się przez ciebie jak gówno, rozumiesz?! W kółko to samo, te twoje humorki. Nie wiem już co mam robić! Chester… -Znów niekontrolowane łzy spłynęły po zarumienionych policzkach. –Kocham cię, ale tak będzie najlepiej. Dla mnie i dla ciebie.
Chłopak zagryzł wargi, by nie dać znów upustu emocjom. Poczuł pod powiekami wilgoć… Nie, nie będzie płakał!
-Sami, przepraszam cię. Sam nie wiem co się ze mną dzieje… -Powiedział łamiącym się głosem. –Doprowadzam do szału samego siebie… Jesteś jedyną osobą, która mnie rozumie. Nie zostawiaj mnie teraz, proszę. –Schował ręce za siebie, by nie widziała jak drżą.
Dobrze wiedziała, że żałuje. Ale równie dobrze wiedziała, że to może się powtórzyć. Dwa dni temu o mało jej nie uderzył… To już nie ten sam Chester…
-Przykro mi Chaz… -Podniosła się i spojrzała mu głęboko w oczy. Widziała, że są przepełnione smutkiem i bólem. Nie potrafiła mu pomóc. Wolała najzwyczajniej w świecie się poddać. Nie miała już na to sił. Próbowała, ale jeśli on nie da sobie pomóc, to nikt go do tego nie zmusi. –Ale dopóki się nie zmienisz, nie będziemy mieszkać razem.
Pociągnęła walizkę, gdy nagle Chester rzucił się na kolana i objął ją pasie. Zaczął płakać. Po prostu płakać jak małe dziecko.
-Sam, proszę, nie zostawiaj mnie… -Ukrył twarz w jej koszulce. Poczuła na skórze brzucha jego mokre łzy, które przesiąkły przez materiał. Jego ręce tak okropnie się telepały, jakby miał dostać zaraz jakiejś epilepsji.
-Boże, Chester… -Z jej oczu również popłynęły łzy. Nie wiedziała co się dzieje. Co z nim się dzieje?! Czy mogłaby go takiego zostawić samemu sobie? Poczuła, że ogarnia ją panika. Nie wiedziała co robić.
-Proszę zostań…
Rok 2007…
-Ok., wszyscy gotowi?
-Taa.. –Odparł bez przekonania Brad, ściskając pod pachą dużą poduszkę.
-Po jakie licho ty to wziąłeś? –Podszedł do niego Joe z walizką. Miał w buzi lizaka, a z kieszeni wystawało pudełko owocowych draży.
-Żeby mieć na czym spać! Widocznie ty nie wiesz co to jest przygotowanie do podróży, skoro zapakowałeś całą walizę słodyczy!
Hahn wywrócił tylko oczami i machnął na Delsona ręką.
-Wiesz, gdybyśmy jechali pustynią i nagle popsuł się samochód, to nie wiem na co by się zdała ta twoja podusia. Ja przynajmniej miałbym co jeść.
-No rzeczywiście wykarmiłbyś całą ekipę lizakami i drażami… -Prychnął Brad i nie chcąc się już kłócić podszedł bliżej Mike’a, który był jakiś przybity.
-Hej, Mike, co jest?
-Nic takiego. Po prostu miałem na dzisiaj inne plany.
-Mhm… -Widząc, że raczej rozmowa się nie będzie kleić, usiadł sobie na walizce.
-Ok., ludzie, to wsiadamy! Kierowca będzie za pięć minut. –Podszedł do nich Adam z telefonem w ręku.
-A ty nie masz żadnych walizek? –Spytał Dave zaglądając za mężczyznę, żeby się upewnić.
-Moje już są w bagażniku. –Wyszczerzył się. –O, jest kierowca!
Starszy i grubszy mężczyzna zbliżał się do nich nieco ociągając. Trochę swoim wyglądem przypominał dużego morsa.
-Witam, panie Cherr. Chłopaki muszą tylko schować swoje bagaże i możemy ruszać.
Mężczyzna wymamrotał coś niezrozumiałego i podszedł do dużego autobusu. Wszyscy się zbliżyli i gdy otworzył bagażnik ich oczom ukazały się walizki, które zajmowały chyba 70 % przestrzeni.
-Jasny gwint! Adam, coś ty wziął? –Spytał Chester, drapiąc się po głowie. -Przecież nie jedziemy tam na rok!
-No wiesz, zawsze lepiej być ubezpieczonym.
***
-Wszyscy gotowi?
-Taak. –Odparł Rob, który siedział z Dave’em. Autobusem trochę potelepało, po czym ruszył powoli z miejsca głośno charcząc.
-Coś mi się wydaje Joe, że twój prowiant się jednak przyda… -Powiedział z sarkazmem Brad, po czym wsadził sobie w uszy słuchawki i zamknął oczy.
-Jak zawsze. –Powiedział już do siebie Hahn i uśmiechnął się z triumfem. Wyjął z kieszeni draże, po czym całą zawartość wsypał sobie do buzi.
Z przodu siedział Mike z Chesterem, a za nimi Rob i Farrell.
-Hej, Mike! –Wsunął sobie głowę między ich siedzenia Dave. –Gracie z nami w pokera?
Shinoda odwrócił głowę i zobaczył jak Rob rozkłada karty.
-Nie, dzięki, wiesz. Chyba się prześpię…
-Jasne, a ty Chaz? Chaz??
Spojrzeli na Benningtona, który już chrapał smacznie na całego.
-Hehe, ten to jest szybki. –Odparł Phoenix, po czym usiadł na miejsce.
W busie panowała raczej cisza. Adam z przodu rozmawiał szeptem o czymś z kierowcą, trzymając w ręku mapę. Mike czuł jak powieki same mu się zamykają. Oparł się wygodnie o siedzenie i spojrzał w sufit, który stawał się coraz bardziej zamazany…
-Hej, Mike! –Usłyszał tym razem głos Joe’go.
-Co?
-Mógłbyś mi pożyczyć parę dolarów?
-Parę dolarów? Ok. –Odpowiedział, po czym sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyjął z nich skórzany portfel. –A ile dokładnie potrzebujesz?
-Och, właściwie to tylko jakieś 250 baksów.
-Że co?! –Mike spojrzał na niego wybałuszając oczy.
-Ej, przecież mówiłeś, że mi pożyczysz!
-Dobra, ale masz mi oddać. –Odpowiedział Shinoda, po czym wyjął pieniądze i podał je Hahnowi.
Ten wziął je i dodał szeptem:
-Hehe, jak będę miał ochotę…
-Joe, no chodź już grać! Ile można czekać?! –Dobiegł wszystkich głos Dave’a, po czym Joe upchnął się szybko między nim, a Robem.
-Tak właściwie, to po co ci te pieniądze? –Odwrócił się Mike z ciekawością.
-Aa, przegrałem z chłopakami w pokera. Więc albo mam im dać kasę, albo się rozebrać. Sam rozumiesz…
-Brr.. – Shinoda wzdrygnął się na myśl o nagim Hahnie i zrobił taką minę, jakby połknął dużą bombkę. –W takim razie możesz pożyczyć nawet 300 dolców, ale bez widowisk..
Chłopaki zachichotali i Mike znów odwrócił się do siebie. Chester spał dalej już lekko śliniąc sobie ramię. Mężczyzna pomyślał, że przyjacielowi może być tak niewygodnie i później może mieć problemy z szyją, więc delikatnie położył swoje dłonie na jego ramionach, po czym starając się go nie obudzić oparł o siebie. Po kilku minutach znów zaczął przysypiać. Autobusem przyjemnie telepało, więc zamknął oczy tylko na chwilkę.. Zaraz wstanie…
***
-Hahahaha! Jak to zobaczą to nas zabiją… -Usłyszał jakby z daleka głos Brada.
-Cichoo! Bo ich zbudzisz… -Odezwał się szeptem Dave.
-Nasze dwa gołąbeczki. –Dodał ze śmiechem Joe.
Mike otworzył lekko oczy. Poczuł nagle, że ktoś go obejmuje. Spojrzał w bok i zobaczył śpiącego Chestera wtulającego się w jego tors. Jedną nogę założył na nogę Mike’a , a Shinoda obejmował go lewą ręką.
-CHOLERAA!!! –Ryknął Mikey na cały autobus. –Chłopaki, to nie jest śmieszne! Nie róbcie tych cholernych zdjęć! Chester, wstawaj debilu, bo ci idioci zrobili nam zdjęcia jak spaliśmy!!!
Bennington wymamrotał coś przez sen i wyłożył się jak długi na Mike’u.
-Wiesz co! Tu mogła by ci grać cała orkiestra, a ty byś miał to w dupie… -Dodał ze złością Mike i pchnął go w drugą stronę. Wtedy Chaz spadł ze swojego miejsca i dopiero się obudził.
-Ej, co jest?! –Spytał zdezorientowany. –Już jesteśmy?
-Te ćwoki nam zdjęcia robiły, gdy spaliśmy. –Powtórzył Shinoda, mierząc chichoczących przyjaciół srogim wzrokiem.
-Tak słodko wyglądaliście… -Rozmarzył się specjalnie Joe, wtulając w Brada, chcąc przedrzeźnić dopiero śpiących.
-Odsuń się ode mnie! –Odskoczył szybko Delson, po czym wciąż się śmiejąc wrócił na swoje miejsce, a za nim Joe. Rob i Phoenix zrobili tak samo.
Chester usiadł zmaltretowany, ocierając twarz.
-Matko… -Wydyszał i spojrzał na Mike’a. –Ale jaja.
-Jaja? –Przeniósł również wzrok na Benningtona Mike i dodał: -Nie zdziwię się, jak jutro zobaczymy na necie nasze zdjęcia…
-Hej, Chaz, powinieneś nazwać swoje dziecko Mike Kenji! –Krzyknął z tyłu Joe i wszyscy znów parsknęli śmiechem. Chaz tylko podniósł do góry rękę i pokazał im środkowy palec.
Za oknem zapadła już noc, więc kierowca zapalił światła w autobusie.
-Hej, Adam! Gdzie już jesteśmy? –Krzyknął Dave do przodu. Mężczyzna się odwrócił i spojrzał na mapę.
-Wydaje mi się… że powinniśmy być teraz na autostradzie..
Wszyscy wyjrzeli za okna. Nic nie wskazywało na to, by znajdowali się właśnie na autostradzie. Było ciemno, ale doskonale można było poznać, że otacza ich zwykłe pustkowie bez najmniejszego śladu cywilizacji. Jedynym podobieństwem do autostrady była szosa. 
David przełknął głośno ślinę.
-Jesteś pewien..?
-Nie wiem… -Odparł po chwili wahania Adam i rzucił im uśmiech na pocieszenie.
-Nie no, bez jaj. O 6 mamy być na miejscu, nie mówcie, że się zgubiliśmy. –Powiedział Chester i odpalił papierosa.
-Ej, Chaz, nie tutaj, co?! –Zganił go Shinoda i wyjął mu z ust fajkę, po czym wyrzucił ją przez okno.
-Hej! Kiedy długo nie palę jestem bardzo nerwowy! Chyba nie chcecie, żebym był nerwowy, mhmm?
Nagle autobusem zaczęło porządnie telepać. Wszyscy złapali się siedzeń, które skakały im w oczach to w górę, to w dół.
-Co.. się… do… cholery…dzieje?! –Przerywał  z każdym podskokiem Dave.
-Jezu, mój laptop jest niezabezpieczony! –Krzyknął z rozpaczą Mike. –Wsadziłem… go luzem.. do walizki..
-Ej… Adam! –Wrzasnął, próbując przekrzyczeć cały harmider Chester. –Co się… ał! Dzieje?!
-Mamoo!! –Krzyczał z rozpaczą Brad i chwycił się szybko Joe’go, na którego grawitacja najwyraźniej nie działała.
-Trochę… wyboista droga…! –Odkrzyknął Adam, ledwo chroniąc się przed spadającą z góry torbą.
Nagle autobus stanął i wszystkimi porządnie wstrząsnęło. Niektóre rzeczy pospadały z półek i walały się po autobusie.
-Matko, czy to już koniec…? –Spytał z zamkniętymi oczami Delson, wciąż kurczowo trzymając się Hahna.
-Zaraz zwymiotuję… -Zatkał sobie usta Dave i szybko wybiegł z autobusu.
Mike wstał i przeszedł powoli na przód trzymając się siedzeń, by się nie przewrócić.
-Co to było? –Spytał, podchodząc do kierowcy i Adama.
-Mike… -Zaczął mężczyzna i dodał szeptem: -Chyba się zgubiliśmy, ale nie mów reszcie, bo zacznie się panika.
Shinoda wytrzeszczył oczy i nie mógł uwierzyć własnym uszom. Jak to się zgubili? To nie możliwe!
-Adam, żartujesz sobie? Za kilka godzin powinniśmy być w Las Vegas! –Starał się mówić najciszej i najspokojniej jak się da.
-Wiem, wiem, ale to nie moja wina! –I tu się nachylił: -Kierowca wziął chyba zła mapę…
-Cholera jasna! –Wrzasnął tym razem na cały autobus Shinoda.
-Mike, ciszej! –Powiedział Adam, po czym obejrzał się do tyłu.
Ktoś coś powiedział, ale niedosłyszalnie.
-Na razie nie wywołujmy paniki, ok.? Może po prostu skręciliśmy w złą stronę, czy…
-No taak. Jak wzięliśmy złą mapę, to na pewno raz skręciliśmy w tą złą stronę! –Rzucił z sarkazmem pół-Japończyk.
-Ej, chłopaki! –Usłyszeli głos Phoenixa i wszyscy wyszli z autobusu. –Czy to nie paliwo tam ścieka od dołu? –Spytał wskazując palcem spód samochodu. 

/ Angel.Park